osiemgwiazdek.pl

czwartek, 19 października 2017

Foteliki RWF a uderzenie w tył auta.



Temat który rozgrzewa gorące głowy malkontentów i wprowadza drżenie serc rodziców- co się dzieje z dzieckiem w foteliku RWF kiedy nasze auto dostaje klapsa w tyłek? Przecież każdy kiedyś miał przegląd kufra na światłach, brat, szwagier, teściowa i sąsiad z dołu- wszyscy są zgodni -to najczęstszy rodzaj kolizji na polskich drogach. A przecież w takim wypadku fotelik RWF zadziała jak fotelik przodem przy czołówce i całe te jeżdżenie tyłem można rzucić w diabły. Ale czy na pewno? 


Żeby dobrze zgłębić temat rozbiję go na trzy składowe: STATYSTYKA, PENETRACJA (18+) i PRZECIĄŻENIA.

STATYSTYKA 


Faktycznie, auta obwąchujące sobie kuper na skrzyżowaniu to codzienność. Tylko, że takie zdarzenia nas absolutnie nie interesują, choć idą w setkach tysięcy to nie warto, w kontekście fotelików, poświęcać nawet minuty na pochylaniu się nad nimi. Dlaczego? Dlatego, że w kodeksie drogowym mamy dwa pojęcia: Kolizja oraz Wypadek.

W 2016 roku do jednostek Policji zgłoszono 406 622 kolizje drogowe. Kolizja drogowa jest wtedy, kiedy doszło do szkody materialnej przynajmniej u jednego uczestnika. Gigantyczna większość całusów w pupę zawiera się właśnie w tej kategorii. Co to oznacza? Że fotelik albo zadziałał wzorowo albo zupełnie nie był potrzebny bo skończyło się na prostowaniu zderzaka a pasażerowie pojazdu odczuli wszystko tylko jako niekomfortowy wstrząs.

To co nas interesuje to wypadki. Wypadek jest wtedy, kiedy przynajmniej jeden z uczestników zdarzenia zmarł lub odniósł rany powodujące rozstrój zdrowia trwający dłużej niż 7 dni. I to nas właśnie interesuje, odsuwając na bok wszystkich cwaniaków w golfach, którzy nie potrafią się zachować na czerwonym otrzymujemy esencję- wydarzenia poważniejsze niż bum bum które zmusi nas do wyklepania błotnika.


Statystyka to nauka wyższa i jakiś czas temu na blogu mieliśmy wpis o tym, jak należy ją czytać: http://osiemgwiazdek.blogspot.com/2015/09/zderzenia-boczne-czyli-bambuko-level.html Z tego wywodu można wysnuć jedno- 10% wszystkich wypadków to uderzenia z tyłu. Czyli jeśli chodzi o wydarzenia gwałtowne, takie z powodu których w ogóle kupujemy foteliki to o wiele częściej może nas spotkać uderzenie czołowe (65%) lub boczne (25%) a jak wiemy RWF dużo lepiej poradzi sobie w takich sprawach od fotelika przodem

Podsumowując: kupując fotel tyłem przygotowujecie dobrze się na 90% wszystkich ewentualności. 

Claro? To lecimy dalej. 


PENETRACJA

Zakładam, że wszyscy macie dzieci więc termin nie jest wam obcy, jednak dziś skupię się na jego drugim znaczeniu. Najprościej- penetracja jest wtedy, kiedy coś wpada nam do auta, na przykład inne auto lub po prostu fura gniecie się tak, że fotelik musi stawić czoła fizycznemu naporowi, na przykład drzwi waszego pojazdu.

Temat jest prosty i nie ma co się nad nim rozwodzić. Załóżmy, że w kufer wpada nam TIR. Zdarzenie z tych najtragiczniejszych, najczęściej niewiele może pomóc zarówno dzieciom jak i dorosłym ale jeśli nie zostaniemy zgnieceni jak puszka to wkładając dziecko w fotelik tyłem odsuwamy go bardziej od miejsca uderzenia, dając dodatkowe kilkadziesiąt centymetrów zanim cokolwiek będzie miało szansę uderzyć bezpośrednio w fotelik i dziecko.

PRZECIĄŻENIA

I tu dochodzimy do całego creme de la creme uderzeń z tyłu. Czy fotelik RWF zachowuje się w trakcie pacnięcia w tyłek tak samo jak fotelik FWF przy czołówce? Otóż, NIE.

Zanim przejdę do sedna, musicie wiedzieć czym w ogóle jest przeciążenie. Przeciążenie jest wtedy, kiedy na obiekt działa siła inna niż przyspieszenie ziemskie. Czyli 1 G. 1 G jest wtedy kiedy siedzimy na tyłku przed kompem i działa na nas tylko i wyłącznie grawitacja. Stąd 0G określane jest jako nieważkość. Proste.

Jadąc samochodem co rusz doznajemy przeciążeń. Przyspieszając czy hamując, działa na nas siła skierowana wzdłuż ciała- na przykład od klatki piersiowej do pleców kiedy ruszamy spod świateł, lub w odwrotnym kierunku kiedy hamujemy. Im efektywniej przyspieszamy lub hamujemy, tym większe przeciążenia możemy odczuć. Uderzenie w cokolwiek samochodem to tak naprawdę najszybszy(i najgłupszy) sposób na hamowanie i jednocześnie zdarzenie, podczas którego działają na nasz organizm największe siły.

Ponieważ przeciążenia zależą stricte od tego z jaką prędkością się poruszamy i w jakim czasie tę prędkość wytracamy, producenci samochodów stosują w swoich autach tzw. Strefy zgniotu. Patrząc na totalnie zgnieciony przód auta można dojść do wniosku, że w środku zastaniemy krwawą jatkę ale nie, jeśli kabina pozostała nienaruszona to sposób w jaki rozniosło komorę silnika dał ludziom w środku dodatkowe ułamki sekund na wyhamowanie, co wydatnie obniżyło działające na nich przeciążenia i rozproszyło siłę uderzenia.

Nic się nie stało, Polacy nic się nie stało 

Okej. Przeciążenia są diabelnie groźne, dlatego właśnie mamy w aucie pasy i poduszki powietrzne, żeby przytrzymać ciało , jednocześnie pozwalając głowie na kontrolowane, amortyzowane, powolniejsze zatrzymanie w air bagu. W przypadku fotelika przodem, w którym korpus dziecka jest trzymany przez pasy problemem jest siła z jaką (dosłownie) głowa próbuje oderwać się od ciała. To jest główny powód dla którego wozimy tyłem gdzie to zjawisko występuje tylko w trakcie tzw. Rebound i jest kilkukrotnie mniej gwałtowne. 


Ale do sedna. Jadąc z prędkością 50km/h i uderzając czołowo w inne auto dokonujecie gwałtownego hamowania. Przeciążenia jakiemu zostaniecie poddani będą zależeć od czasu w jakim wytracicie prędkość od 50 do 0. Dla uproszczenia przyjmijmy, że to 20G. Czy dostając strzała w kufer od auta poruszającego się z prędkością 50km/h nasze dziecko w RWF również odczuje 20G? Absolutnie nie. Dlaczego? Ano dlatego, że my w tej sytuacji nie hamujemy. My przyspieszamy, pchnięci uderzeniem od tyłu. Żeby doznać 20G musielibyśmy po takim strzale przyspieszyć w od 0 do 50 dokładnie w takim samym czasie jak wytracaliśmy prędkość w poprzednim przykładzie. Realne? Nie.

Dlaczego? Sięgnijmy do fizyki która rozgrywa się na stole bilardowym. Jak kiedyś mieliście styczność z bilardem to wiecie, że kule bilardowe są w cholerę twarde. Jest to esencjonalne dla tej gry z jednego powodu- kuli bilardowej nie da się zdeformować używając sił jakie zachodzą w trakcie rozgrywki co oznacza dokładnie to, że jeśli weźmiesz dwie kule o tej samej masie i uderzysz jedną w drugą pod kątem prostym z prędkością 1m/s to ta druga kula po uderzeniu zacznie poruszać się dokładnie z tą samą prędkością. Jakbyśmy po ulicach wozili się kulami bilardowymi to teza którą rozgryzamy była by prawdziwa, dodatkowo bardzo często byśmy umierali i wyglądalibyśmy bezdennie głupio. Czym się różni kula bilardowa od samochodu? Auto ma wyżej wspomniane strefy zgniotu, które rozpraszają część energii uderzenia. Autu bliżej do jajka niż kuli biladrowej. Uderzając jednym autem w drugie nigdy przenigdy nie nadamy mu takiej samej prędkości jak nasza wyjściowa. Co gra na naszą zdecydowaną korzyść, kiedy to my jesteśmy uderzani.

 

Nasza Łódzka klientka miała nieprzyjemne spotkanie na austriackiej autostradzie. Dziecku nawet nie wypadł smoczek. 


I znów autostrada, tym razem walnięta opona przy 120 km/h, szaleństwo po całej szerokości jezdni, uwalenie z przodu i z tyłu, dziecko z zadrapaniami zwolnione do domu.

A na koniec konkurs: w internecie można znaleźć mnóstwo artykułów i apeli od rodziców, którzy mieli wypadek i mówią "trzymajcie swoje dzieci tyłem do kierunku jazdy!". Co chwila wyskakują nowe. Osiem Gwiazdek stawia kratę piwa temu, kto znajdzie w necie hasło "Miałem porządny fotel tyłem i uderzenie w tył, kupujcie swoim dzieciom foteliki montowane przodem!" 

Howgh, Kapitan

sobota, 17 czerwca 2017

8* on tour, czyli jak się uczymy o fotelikach.

Poniższy tekst to relacja z Konferencji O Bezpieczeństwie Dzieci, która odbyła się w najnowocześniejszym laboratorium do przeprowadzania testów zderzeniowych aut i fotelików w Europie.

Byli my tam :)

Berlin 29-30.05.2017



Poniedziałek, godzina 13. Po emocjonującej podróży ulubionym odcinkiem A18 docieramy do Berlina. Budynek biurowy jak i sąsiadujący z nim obiekt gdzie montuje się fotele sprawia bardzo dobre wrażenie. Nikt nie chodzi z łapami uwalonymi smarem, nikt nie sika pod murem. Dopiero teraz na prawdę czujemy, że wyjechaliśmy z Polski.




W holu wita nas sympatyczny berliński niedźwiedź, tylko jakoś tak upaćkany dziwnie farbą w
szpreju, po bliższych oględzinach okazał się być ozdobiony rysunkami pasów bezpieczeństwa, kierownic i manekinów. Nie wiem, o gustach się nie dyskutuje, może mieli jakieś dni otwarte na dzień dziecka i konkurs plastyczny dla czterolatków.

Obok mamy przykład geniuszu Niemców- znaleźli wreszcie zastosowanie dla Opla. Tabliczka przy aucie informuje, że został rozbity w trakcie Family Day. Fajnie, u nas tylko malują buźki i sprzedają watę cukrową.


Po krótkim przywitaniu, potrząsaniu rąk i uprzejmym pochrząkiwaniu ruszamy na oględziny Reserch Center. Strasznie dużo korytarzy, zdążyłem się w nich zgubić następnego dnia jak szukałem kibla. Na dole dwie hale- w jednej stoi tor testowy dla fotelików, w drugiej robią testy NCAP. W tej drugiej w ścianę wtopiony jest blok betonu o który rozbijają auta. Jeden Hiszpan imieniem Osvaldo zapytał jak często beton wymaga naprawy, musiał dwa razy powtórzyć bo Niemcy nie bardzo zrozumieli o co mu może chodzić, po czym z pobłażliwym uśmieszkiem wyjaśnili mu, że blok ma 16 metrów grubości i że nigdy.



Więcej czasu spędziliśmy na oględzinach toru, gdzie wkrótce przyjdzie nam rozbić jakieś foteliki. Sama maszyna jest cokolwiek ciekawa i diametralnie różni się od tego, co możecie zobaczyć na filmach z adaka. Nie ma tu ławki, która rozpędza się do żądanej prędkości i grzmoci w przeszkodę, jest za to tłok, który odpycha klatkę z fotelikami do tyłu z odpowiednią siłą. Zasada niby podobna ale diametralnie różna- dzięki takiemu rozwiązaniu można symulowac dużo fajnych rzeczy- w komputerze urządzenia są zapisane parametry KAŻDEGO możliwego auta- strefy zgniotu, umiejscowienie silnika itp itd. Dodatkowo można w ten sposób symulować ruch auta do góry przy uderzeniu. Koszt takiej konstrukcji? Bagatela 5 dużych baniek. Euro.
W hali jest cokolwiek zimno a ja miałem pełny pęcherz bo jeszcze nie wiedziałem, jak się szprecha "toaleta". Niezbyt fajne połączenie.



Od lewej Suzuki Tetsuya-nadzorował wszystko z ramienia Takata Japan, Jan Grutter-dyrektor CORS International, ex TNO, współtwórca i-size, Heiko Johanssen-autor wielu publikacji na temat fotelików od strony medycznej oraz Stefan Schaneeganz-miejscowy chłop. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że Jan i Suzuki-san zostaną naszymi najlepszymi kolegami. Wtedy jeszcze nie było piwa pod ręką.





Przerwa na kawę. Proste został znienacka zaatakowany przez Friederikę z Kindersitzprofis i wzięty pod ostrzał. Fredzia strzelała pytaniami szybciej niż CKM, Proste robił głupie miny i obiecał odpowiedzieć na wszystkie jak zwilży czymś gardło. Obietnicy nie dotrzymał, przez resztę czasu skrupulatnie dbaliśmy o to, żeby Friederika znajdowała się zawsze na przeciwległym końcu pomieszczenia w którym aktualnie byliśmy.



Co innego Sara. Z Sarą zawsze warto pogadać. Nie pamietam o czym szczególnym konferowaliśmy tutaj ale na pewno było to bardzo ważne z punktu widzenia bezpieczeństwa dzieci w Polsce (Sara, gdzie jedziesz na wakacje?).



Zaczynamy cykl wykładów. Reiner Nett, boss Takata AG oficjalnie wita nas na niemieckiej ziemi i przedstawia pierwszego mówcę.



Dr. Inż. Heiko Johannsen, szef oddziału ds. Badania wypadków na Medizinische Hochschule Hannover, autor wielu publikacji w temacie fotelików samochodowych. Ten gość wie wszystko o tym, jak działają foteliki na papierze a jak w prawdziwym wypadku.



Jan Grutter, aktualnie Managing Director w CORS International- zajmuje się doradztwem w zakresie konstruowania i certyfikowania fotelików samochodowych. Sprzedał nam kilka smaczków o przyszłości i-size a kwadrans w tej samej taksówce sprawił, że już nigdy nie będziemy patrzeć na rynek foteli w ten sam sposób co kiedyś.


Dla anglojęzycznych był przewidziany tak zwany tłumacz szeptany, jedna Pani siedziała z tyłu i monotonnie mruczała do mikrofonu. Osvaldo i Carlos mają totalne wyjebongo bo oni ani po niemiecku ani za bardzo po angielsku, więc przyjechali pooglądać obrazki.



A na koniec dnia wróciliśmy na tor, żeby poobserwować proces testowania. Na warsztat wzięliśmy "wynalazek" zwany Belt Upp- dodatkowy pas barkowy do fotelika 15-36, który ma zapobiegać osuwaniu się w dół śpiącego dziecka. Co ciekawe, test nie wykazał żadnych negatywnych skutków tego cuda. Wprawdzie to tylko jeden test, ale jakbym miał dziecko składające się w scyzoryk to bym się zastanowił.



Kazali nam zakryć uszy więc zakryliśmy. I tak soie staliśmy a przez następne 10 minut nagrzewała się maszyna i odpalały się reflektory. Ręce mi zdrętwiały, zrezygnowałem i właśnie wtedy JEB!



Kolejny test to porównanie dwóch fotelików Takata Mini- jeden zapięty poprawnie a drugi w pozycji bardziej pochylonej oraz z luźno zapiętą uprzężą. Tu już różnice były i to znaczące, ponad 40% większe przeciążenie działające na szyję dziecka w błędnie zamontowanym fotelu.



Flirty w miejscu pracy? I see what you did there dr Heiko!



Dzień drugi zaczęliśmy od wystąpienia Stephana Schwalda z Audi, który mówił o testach NCAP i o tym, jak projektowane są nowoczesne samochody, aby uzyskać maksymalną kompatybilność z fotelikami.



Proste tylko zapytał, czy będą jakieś bony rabatowe na RS6 a potem poszedł w kimę. Z tym kimaniem drugiego dnia to było w ogóle ciężko bo poprzedni wieczór spędziliśmy w restauracji i okolicznych pubach a potem zerwali nas o 7 rano. W każdym razie było dobrze.



Kolejny punkt programu to testowanie komponentów. A dokładnie różnych pianek pochłaniających energię. Kilka bardzo ciekawych różnic w tym, jak zachowują się pianki EPP, Air Pady czy gąbki ale to idziemy sprawdzić na żywo.



Na pierwszym planie "głowa" czyli obiekt kulisty o masie 2,6kg, który rozpędzimy zaraz do prędkości 5,6m/s.



Jestem pod wrażeniem fotografa, który wyrobił się z tym zdjęciem. Wszystko trwało ułamek sekundy. W ogóle z tym testami to jest tak, że całe dnie przygotowań, a wszystko trwa sekundę.
Tak czy siak, wygrały Air Pady :)



Na koniec Reiner opowiedział nam trochę o przyszłości Takaty, pokazał koncept nowego fotela i zaprosił na pożegnalny lunch.


Wypiliśmy kawę, zjedliśmy jakieś finger food i zerknęliśmy jeszcze na manekiny. Proste ostatnio wspominał, że fajnie byłoby mieć takie w sklepie, więc zapytałem któregoś Stephana jakie koszta.

Jeden manekin Q3 kosztuje 100 000 euro. Cóż, nie mieliśmy takiej gotówki przy sobie, może odpalimy jakąś zbiórkę? ;)

To pisałem Ja - Kapitan. Władca śledzi, fan karpi, mieszkaniec Łodzi.

wtorek, 10 stycznia 2017

Multimac - kit czy git?

 O Multimacu wspominałem już przy okazji posta o historii fotelików. Przypomniałem sobie o nim kilka dni temu a że historia powstania tego wynalazku jest piekielnie ciekawa to postanowiłem nieco przybliżyć wam ten cud brytyjskiej myśli technicznej.





HISTORIA

Wszystko zaczęło się dawno temu, bo w 1995. Pewnego pięknego poranka Kevin Macliver, ojciec czwórki dzieci obudził się jak codzień o 5 rano i wyrzucił budzik przez okno. Stwierdził, że po dziurki w nosie ma wstawania godzinę wcześniej tylko po to, żeby przerzucić cztery foteliki z vana żony do swojego. A że przy okazji był inżynierem to wziął zeszyt, ołówek i poczłapał w kapciach do garażu.

Zamysł był prosty- skoro na tylnej kanapie mogą komfortowo zmieścić się trzy dorosłe osoby, to czemu nie miałyby zmieścić się cztery niedorosłe, które są w końcu odrobine węższe.
Kevin pracował dla BSI (British Standarts Institution), najstarszej na świecie instytucji zajmującej się wymyślaniem norm, takich jak ISO więc miał trochę z górki- swoje pomysły z papieru mógł od razu przetestować w akcji.

I tu się zaczęły schody. I mówiąc schody, mam na myśli schody jakie Rocky Balboa musiał pokonać w słynnej scenie z filmu. Razy dziesięć.
Multimac był pierwszym fotelem korzystającym z nogi opierającej się na podłodze co okazało się dość problematyczne, zważywszy na to, że tor testowy dla fotelików w BSI nie miał podłogi. Pamiętajcie, są lata 90-te, tory do testowania wyglądały z grubsza jak wersalka waszej babci rozpędzana do żądanej prędkości przez zastęp psów Husky. Nie mając nic innego do roboty mister Macliver skonstruował również taką podłogę. I wszystko byłoby dobrze, fotel w normie się mieścił, jednak certyfikatu nie dostał... właśnie przez wzgląd na zmodyfikowanie warunków testu. Specyfikacja certyfikatu ECE R44-03 ma 83 strony ale żadna z nich nie wspomina nic o podłodze. Pat.

Ja bym już dawno odpuścił i nastawił budzik na piątą ale nasz dzielny inżynier miał dużo więcej zapału. Dwa lata negocjował, tłumaczył i pokazywał zalety tego rozwiązania. W końcu Parlament Europejski zgodził się, że w sumie pomysł jest całkiem w pytkę i skierował pana Maclivera do Szwecji, do VTI. Bo tam mieli podłogę i mogli z niej korzystać. Tadam.

Koniec problemów? A skąd. W miedzyczasie r44-03 została zastąpiona przez r44-04 (pozwalający na podłogę ^^) więc cała konstrukcja musiała zostać poddana pewnym modyfikacjom. W VTI z kolei spojrzeli na fotel i opadły im ręce. Pojedynczy fotelik to żaden problem- wsadzasz manekina odpowiedniego do zakresu wagowego i odpalasz test. Ale ustrojstwo wiozące czwórkę dzieci w wieku od 0 do 12 lat? Trzylatek, noworodek i dwa sześciolatki. Albo nie- dziewięciolatek, dwa noworodki i dwulatek. Albo....
Szwedzi zachodzili w głowę, jakich manekinów użyć, aby zgodnie z prawem zatwierdzić do ECE multifotel, w którym jest ponad 4000 kombinacji na usadzenie różnych manekinów.
W końcu doszli do rozwiązania- zarządzili jedenaście osobnych testów z jedenastoma różnymi konfiguracjami. Koszt? Każda próba to 1,500 funciaków za zniszczony fotel i kolejne 1000 za test. Wytrwały gość. Zajęło to tyle czasu, że w międzyczasie opracował lepszy model nogi do fotelika i system łatwej regulacji uprzęży.

Efekt? Multimac został ostatecznie zatwierdzony w 2008 roku- 13 lat modyfikacji, przepychania się w Unią i testowania. Podobno kosztowało to wszystko 750 000 funtów. Z racji szalejącego globalnego kryzysu żaden bank nie kwapił się do finansowania ryzykownego, ich zdaniem, przedsięwzięcia wprowadzenia Multimaca na rynek. Z tego powodu wszystko musiało zostać sfinansowane z środków własnych, więc pomysłodawcy odpalili kampanię na portalu crowdfundingowym. Crowdfunding, to takie miejsce gdzie bieda wynalazcy mogą prezentować swoje genialne pomysły i w zamian za obietnicę towaru lub innych korzyści zbierać fundusze, żeby potem zgarnąć wszystko i rozdysponować gdzieś pod palmami- na koks i drinki pite prosto z pępków prostytutek. Wszyscy byli w szoku, kiedy Multimac jednak zadebiutował, najwyraźniej czasami crowdfunding działa.




O CO TU CHODZI

Multimac to w zasadzie trzy lub cztery foteliki w jednym, w zależności od wersji. Każda z wersji ma też różne szerokości, pasujące do różnych samochodów. Do tego można dokupić siedzisko w stylu 0-13 czy dodatkowe zagłówki.
Koszt? 4-miejscowy Multimac to 1500 funtów (ok. 7500 PLN). W cholerę drogo, dopóki nie ogarniemy, że kupujemy coś w czym możemy wozić czwórkę dzieci od urodzenia do bierzmowania. Minimac czyli siedzisko do 13kg to wydatek rzędu 269 funciaków, zagłówki też kosztują ponad stówkę. Sumarycznie robi się kwota, za którą mógłbym kupić kawalerkę w centrum Sosnowca.
Instalacja tego ustrojstwa jest cokolwiek specyficzna. Wykorzystuje on jedynie dwa mocowania, do których przyczepione są zamki pasa bezpieczeństwa. Dokręcacie do nich specjalne pasy, pasy wkładacie w bloczek pod siedziskiem, dociągacie, wkładacie nogi i gotowe. Fakt, że trzeba dwóch osób aby wsadzić to do auta zostaje niniejszym łaskawie przeze mnie pominięty.
Ok, teraz dochodzimy do sedna sprawy- warto czy nie warto?



GIT



Za takim rozwiązaniem przemawia przede wszystkim ekonomia i wygoda. Jak za jedym zamachem walniesz sobie czworaczki to w sumie taniej wyjdzie kupić Multimaca niż wymienić Golfa na Zafirę. Świetną sprawą jest też to, że w 5pkt pasy można zapinać aż do samego końca użytkowania fotela przez dziecko- czegoś takiego raczej nigdy nie osiągniemy w zwykłych fotelikach, chyba że pracują nad jakimś superwytrzymałym-lekkim-tanim-jak-plastik-materiałem, ale nic o tym nie wiem. Fajne jest też to, że za kolejne 39 monet dokupić można dodatkową klamrę pasa, jakby jednak jakiś dorosły miał ochotę przejechać sie na Multimacu.

KIT

W sumie nie przekonuje mnie to co najistotniejsze- bezpieczeństwo. Fotelik jest homologowany zgodnie z normą ECE R44-04, dzięki temu wiemy że nic nie wiemy. Brak jakichś solidniejszych testów, brak możliwości wożenia tyłem dłużej niż do 13kg i trochę słaba ochrona boczna, która zmusza mnie do zastanowienia się, jak się czują śledzie kiedy potrząsam puszką. A ja śledzie bardzo lubię.



Niniejszym pozdrawiam Was ze skutej smogiem Łodzi. Dajcie znać, jeśli Proste po raz kolejny dopisze tu coś o księciu oceanów.

Kapitan

PS: Wszystkie zdjęcia legalnie ukradłem ze strony multimac.co.uk. Przepraszam.

czwartek, 5 stycznia 2017

Trzymajcie się ramy, coś tam, coś tam.

 "To takie coś wystające tu, to co to jest proszę pana?"



Gdybym pokusił się o przeprowadzenie ankiety wśród klientów to prawdopodobnie wygrałaby opcja, że podstawka pod nóżki. Albo kierownica dla dziecka.
Tymczasem na zdjęciu widnieje część fotelika zwana z angielska anti-rebound bar, co w mowie ojczystej daje nam ramę antyrotacyjną. I nie, nie służy ona do blokowania dziecku możliwości wiercenia się w foteliku, chociaż taką opcją też bym nie pogardził.

Żebyście zrozumieli do czego to ustrojstwo służy, musicie wiedzieć jak działają wypadki.
Pewien barowy fizyk nauczył mnie kiedyś, kiedy próbowałem zagadać do jego laski, że każda akcja powoduje reakcję. Wbił mi ten fakt tak mocno do głowy, że jeszcze przez trzy dni widziałem nieostro. Zgodnie z tą zasadą piłka rzucona o ścianę odbije się od niej i pofrunie w kierunku dokładnie odwrotnym, z pewnym ułamkiem prędkości początkowej zależącym od jej sprężystości. Gdyby to nie działało, mielibyśmy same flaki biedronówek na szkolnych boiskach, gdzie popularna niegdyś była gra w Króla (tak się nazywała, jak jakiś dorosły podsłuchiwał, jak byliśmy sami to się nazywała inaczej ale też na cztery litery).

To samo obowiązuje w sytuacji, kiedy dochodzi do kolizji. Weźmy czołówkę. Jedziecie autem, nagle z krzaków wyskakuje na was słup wysokiego napięcia i ŁUPS! walicie w niego aż miło. Poduszki powietrzne błyskawicznie napełniają się powietrzem, bo wasze głowy właśnie z dużą prędkością zbliżają się do deski rozdzielczej.
Potem zaś, wszystko próbuje wrócić do stanu pierwotnego. Lecicie w tył. Po to właśnie fotele samochodowe są wyposażone w zagłówek, niektóre nawet składają się do tyłu, żebyście nie uszkodzili sobie kręgosłupa na odcinku szyjnym. Tak samo to działa przy uderzeniu w kuper.

No dobra, to teraz jak się to ma do fotelików. Sprawa jest bardzo istotna z punktu widzenia RWFa. Już dawno temu producenci (no może wszyscy poza joiem) doszli do wniosku, że jak nic nie wymyślą, to będzie tak:


albo tak:

Z tym problemem poradzono sobie na różne sposoby: w foteliku 0-13 podczas jazdy trzeba rozłożyć rączkę do pozycji określonej w instrukcji (niespodzianka, rączka służy nie tylko do przenoszenia). W fotelach z grup do 18kg i do 25kg stosowane są pasy kotwiczące do przedniego fotela, które trzymają skorupę w miejscu:




Lub właśnie ramy antyrotacyjne, które powinny porządnie zapierać się o oparcie kanapy:




I tu dochodzimy do sedna. Nie zawsze jest różowo. W takim bisejfie ramę można regulować i dopasować do oparcia ale to rzadko spotykane rozwiązanie.

Popularne są ostatnio fotele obrotowe i to na ich przykładzie pokażę wam, czemu przy przymiarce t
ego typu foteli trzeba zwrócić baczną uwagę na ramę.
Weźmy takiego Recaro zero.1- fotel bardzo fajny, niczego mu nie brakuje. Kiepska regulacja nachylenia, obraca się gładko, pod warunkiem że dziecko nie ma nóg, wielkościowo też klasa ale tylko dopóki karmicie dziecko wodorostami. (zresztą tyczy się to większości 0-18) Jakby zalet było mało często dochodzi jeszcze rama antyrotacyjna, która nie zawsze opiera się porządnie na oparciu kanapy.

Tak powinno być:



A tak nie powinno być, bo wtedy otrzymujemy Recaro zero.zero:



Zobaczcie co się dzieje, jak rama nie oprze się na kanapie (oglądajcie głośno i do końca):



Albo tak jak w starej, dobrej sirone (mówiąc starą dobrą, mam na myśli starego dobrego kumpla, który ciągle przychodzi zachlany, żeby pożyczyć hajs), którą przetestowano w myśl zasady "żaden fotelik nie pasuje do każdego auta ale wszystkie pasują do Astry III"



Jaki z tego morał moi drodzy? Nie kupujcie fotela w ciemno, szukajcie sprzedawcy który umie fotele.


To pisałem ja. Kapitan z Łodzi, Królewicz Oceanów, Fan Śledzi i Widzewa. Albo ŁKSu. Zależy gdzie biją.

czwartek, 13 października 2016

Dni otwarte z Axkid w Boćku Zabrze. I ogólnie o RWF na Śląsku.


Trochę komercji teraz leci, ale zbieram na wyspę więc wybaczcie. Sprawa jest taka, że w najbliższą sobotę tj. 15.10.2016 w Zabrzu w sklepie Bociek będą promocje na Axkidy. Napisałbym też, że będzie montowanie, sprawdzanie i dobieranie ale nie ma sensu, bo okazało się, że u Nich to standard i takie historie są na porządku dziennym. Po szczegóły odsyłam TUTAJ i TUTAJ. Oprócz axkida mają chyba cały przekrój RWFów na rynku, więc jeśli jesteście z okolicy i szukacie czegoś tyłem to warto się do Boćka przytulić. Jest jakieś 8% szansy, że też dotrę. Zapraszamy!

czwartek, 24 marca 2016

O historii fotelików

Gdzieś pomiędzy śniadaniem a montowaniem fotelików w waszych autach, udało mi się przetrząsnąć Archiwa Watykańskie, Bibliotekę Oxfordu i Komnatę Tajemnic z Hogwartu. A wszystko to, by cofnać się setki lat wstecz i odkryćco nasi pradziadowie sądzili na temat bezpieczeństwa swoich dzieci w aucie.


W 1907 niejaki Henry Ford z USA uruchomił pierwszą seryjną produkcję samochodów. Rozpoczął się złoty wiek motoryzacji- z linii produkcyjnej zjechał zwiastun nowych, lepszych czasów.


Henry Ford na pożyczonym od córki rowerze jedzie otwierać pierwszą fabrykę samochodów


Jednak historia fotelików samochodowych nie zaczyna się w 1907roku. Nie zaczyna się też w latach 30 kiedy to pierwsze fotelikopodobne cudo zostaje wypuszczone na rynek.

Jak dla mnie, zaczyna się ona w 1687 roku, kiedy niejaki sir Izaak Newton, obserwując swoją siostrzenicę rozbijającą się rowerem o drzewo, formuuje trzy zasady dynamiki. Zasady stojące u podstaw całej wiedzy o bezpiecznym wożeniu dzieci. Odkrył on, między innymi, że zatrzymanie rowerka na korzeniu nie powoduje automatycznego zatrzymania siostrzenicy, powoduje za to guza na głowie.

-A kto powiedział, że RWFy są bezpieczniejsze?
-Izaak Newton, i co mi zrobisz?

Serio, postawiłbym mu piwo, gdyby nie fakt, że matka ziemia wchłoneła go setki lat temu.

Skaczemy do lat trzydziestych XX wieku. Ciężko wyśledzić konkretnie, który twór był tym pierwszym, ale uznać można, że pierwsze foteliki pojawiły się, kiedy pewien amerykański geniusz wziął stare gatki swojej żony, rozpiął pomiędzy metalową ramą i odpalił marketing:



Jak widzicie, pierwsze trony powstawały nie po to, aby dziecko w jakikolwiek sposób ochronić. Miały raczej za zadanie trzymanie dziecka w jednym miejscu, gdyż poważnym problemem ówczesnej motoryzacji były uślinione tapicerki i obgryzione wajchy zmiany biegów.

Kolejne lata przyniosły następne, coraz bardziej rozbudowane wariacje tego konceptu.
Tutaj fotelik z niezależnym centrum sterowania:




W latach czterdziestych wyszły nawet urządzenia dwa-w-jednym, po wypadku wystarczyło zamknąć wieczko i zwołać żałobników:


Pierwszy poważny przełom przyszedł w roku 1955, kiedy to Roger Grisswold ubiegł szwedów i opatentował pierwszy trzy-punktowy pas samochodowy. Trzy lata później Volvo miało już na biurku ulepszoną wersję, którą bez wielkich zmian możemy zaobserwować dziś w każdym aucie. Tymczasem szwedzki SAAB wypuścił model GT 750- pierwszy samochód z pasami samochodowymi w standardzie. Dość szybko reszta producentów poszła za jego przykładem, i nagle pasy bezpieczeństwa przestały być opcją a zaczęły być czymś oczywistym.

Lata sześćdziesiąte to już grube poruszenie w tym temacie. W 1960 roku profesor Bertil Aldman pochyla się nad tematem przewożenia dzieci tyłem do kierunku jazdy i znajduje go wartym zbadania.


Dalej już z górki. Aldman obserwuje start amerykańskiej rakiety Gemini i zauważa, jak astronauci wgniatani są w swoje fotele i choć oczy wyłażą im z orbit to nic poważniejszego się nie dzieje. Postanawia przenieść tę ideę do dziecięcego fotelika.

TAK.
TWÓJ RWF TO TECHNOLOGIA NASA.

W 1963 roku konstruuje fotelik obrócony tyłem do kierunku jazdy, z kolei rok wcześniej brytyjczyk Jean Ames projektuje swojego RWFa z 3-punktową uprzężą dla dziecka. Do dziś trwają przepychanki kto był pierwszy, jednak faktem pozostaje, że w momencie kiedy ludzkość zaczęła poważnie myśleć o bezpieczeństwie dzieci w aucie, naturalną koleją rzeczy było odwrócenie fotelików tyłem do kierynku jazdy. Nie udało mi się dotrzeć do żadnego zdjęcia fotelika Pana Amesa, prawdopodobnie wszystkie zostały spalone przez Jedyną-Prawdziwą-Firmę-Fotelikową. Sami wybierzcie którą.

No dobra, a co słychać w Ameryce? W 1962 roku Leonard Rivkin pokazał pierwszy fotelik, który korzysta w pasów samochodowych.

Z kolei pewnego słonecznego poranka roku 1968 główny projektant firmy Ford siedział ponuro na łózku dręczony ostrym kacem. Jako żywo w pamięci miał wczorajszą rozmowę z przełożonym. Szwedzi mają RWFy, mówił. Potrzebujemy czegoś lepszego, krzyczał, a jego głos niósł się echem po całym firmowym biurowcu.

Ten człowiek, nazwijmy go Smith, nie był w ciemię bity, więc wiedział, że nic lepszego już nie da się wymyślić. Nagle jego wzrok padł na fotel fińśki stojący w rogu sypialni.

Ha!-pomyślał-nigdy więcej pytań o pozycję do spania!

Zakasał rękawy, poszedł po piłę do drewna i już dwa dni później zaprezentował szefowi zupełnie nową jakość w temacie wożenia dzieci w aucie- fotelik Tot-Guard.

Szwedzi zaklaskali zdawkowo, wzruszyli ramionami i zabrali się za udoskonalanie swoich RWFów.

W 1971 roku w USA pojawiły się pierwsze przepisy standaryzujące foteliki- każdy z nich musiał korzystać z pasa samochowego i posiadać wewnętrzną uprząż dla dziecka. Nadal jednak nikt nie wymagał żadnych testów.

W 1975 nienajki Thomas Turbell, szwed oczywiście, wybrał się na targi bezpieczeństwa do Genewy, gdzie przedstawił wyniki badań dobitnie ukazujących potężne korzyści płynące z jazdy tyłem. Napotkał jedynie podniesione brwi i teksty o chorobie lokomocyjnej. Wkurzony wrócił do Szwecji i przekonał polityków, żeby nie byli tacy głupi jak europejczycy z kontynentu. Nie byli i jeszcze w tym samym roku do życia powołany został T-standard , protoplasta Plus Testu.
Tak, tak- 8 lat przed powstaniem ECE R 44 (1983r.) szwedzi testowali foteliki mierząc przeciażenia na szyi dziecka.

W 1983r powstaje europejska homologacja (nacisk na szyję nie mierzony po dziś dzień) a razem z nią foteliki z grubsza przypominające te dzisiejsze.

W latach 90-tych powstaje Isofix (LATCH, CanFix za oceanem) a już w 1997roku Europa ma pierwszy fotelik wykorzystujący ten system, stworzony przez Britax-Roemer i Volkswagena.

A co słychać nowego dzisiaj? RWF nadal nikt nie pobił ale wciaż pojawiają się produkty celujące w jak najwygodniejsze i najbezpieczniejsze wożenie dzieciaków, takie jak Multimac:


Czy kamizelki ratunkowe od płetwonurków:


Na koniec ciekawostka: Dopiero we wrześniu 2014 roku rząd Australijski zalegalizował sprzedaż na tym najmniejszym kontynencie fotelików z isofixem. Mają chłopaki refleks :)

Pozdrowienia z deszczowej Łodzi!


Łodzi Kapitan

piątek, 22 stycznia 2016

O stolikach słów kilka

 Miałem niedawno okazję zamienić kilka słów na facebooku z pewnym producentem pewnego produktu chwytliwie nazwanego "Stolikiem małego podróżnika" (Mówiąc "zamienić kilka słów" mam na myśli, że w sumie to ja się naprodukowałem a on odpisał po tygodniu że fajnie że piszę ale mógłbym już przestać.). Sprawa dotyczyła tego zdjęcia zamieszczonego na fanpejdźu producenta:



Dobra, pomijam już dość oczywisty babol z błędnym przebiegiem pasa piersiowego (dramat) i biodrowego (tragedia), ale duża szansa, że przy tak ustawionych pasach młody nie przeżyłby nawet zmiany stacji w radiu. Mój wzrok przykuł inny szczegół. Zbliżcie twarz do monitorów (jak czytacie to z telefonu to odpuśćcie sobie zbliżanie i spójrzcie od razu na zdjęcie poniżej).



Voila.



Serio? Nożyczki? Po delikatnym zasugerowaniu producentowi że coś nie halo dostałem odpowiedź, że ich produkt był testowany przez PIMOT i po podliczeniu punktów wyszło, że jest bezpieczny, oraz że w sumie to rodzice przecież wiedzą co dla dzieci dobre a co nie i se sami zdecydują co mu na ten stoliczek położą.

Dobra, drodzy rodzice, ja wiem i wy wiecie ale może jednak ktoś nie wie no to się zaraz dowie. Zakładając, że stoliczek taki zamontujemy dziecku dopiero w foteliku 15-36 (no bo młodsze śmigają w RWFach a w nich taki stoliczek nie potrzebny bo A) i tak pewnie nie wejdzie i B) dziecko i tak jest zajęte amputacją własnych stóp podrzucam następujący filmik z randomowego testu takiego fotela:




Co tu możemy zaobserwować? Ano to, że podczas uderzenia czołowego głowa malucha wykonuje nagły ruch w przód a jego ręce zostają poderwane i wykonują ruch do góry i w przód a potem w tył w kierunku ciała. Jako że studiowałem kiedyś tam Zarządzanie to udało mi się policzyć, że szansa na wbicie sobie w oko trzymanych w ręku nożyczek podczas wypadku czołowego wynosi dokładnie jeden do trzech podzielone przez ogórek. Znaczy całkiem sporo. A skoro chuchamy i dmuchamy to zniwelujmy ją do zera, bardzo proszę.

Także nawet jak zobaczycie, że na największym zdjęciu na facebooku jest reklamowany stoliczek w którym dziecko trzyma nożyczki a poniżej widzicie, że wytwórca tego dzieła mówi że "rodzice powinni wiedzieć co jest bezpieczne" to pomyślcie sobie o reklamie fajerwerków w której to dziecko podpala lont a na dole widać mały napis "nie dla dzieci". Znaczy, użyjcie wyobraźni.

No dobra, to czym się bawić w podróży?

Przynajmniej raz dziennie słyszę coś w stylu "wie Pan, on się w aucie strasznie nudzi, więc jeżdżę obok niego i co 30 sekund wymieniam mu zabawkę na nową, jak dobrze że mamy kombi".
Jasne, zgadzam się, że dziecku czasem w drodze trzeba trochę pomóc poradzić sobie z bezczynnością, zatem jak to zrobić kiedy nożyczki odpadają?

Ano proponuje prosty test, który właśnie wymyśliłem i nadałem mu naukową nazwę Testu Axkida-Newtona. Weźcie stertę zabawek którą planujecie wziąć ze sobą w podróż. Złapcie pierwszą z brzegu. Walnijcie się nią z całej siły w nos. Jeśli świat na chwile stanie się bardziej kolorowy i rozmazany- machnijcie ręką na tę i przejdźcie do następnej. Aha, jak macie tablet to machnijcie bez testowania, szkoda tabletu i w sumie nosa też.


Pozdrowienia ze słonecznej Łodzi


Łodzi Kapitan