osiemgwiazdek.pl

wtorek, 10 stycznia 2017

Multimac - kit czy git?

 O Multimacu wspominałem już przy okazji posta o historii fotelików. Przypomniałem sobie o nim kilka dni temu a że historia powstania tego wynalazku jest piekielnie ciekawa to postanowiłem nieco przybliżyć wam ten cud brytyjskiej myśli technicznej.





HISTORIA

Wszystko zaczęło się dawno temu, bo w 1995. Pewnego pięknego poranka Kevin Macliver, ojciec czwórki dzieci obudził się jak codzień o 5 rano i wyrzucił budzik przez okno. Stwierdził, że po dziurki w nosie ma wstawania godzinę wcześniej tylko po to, żeby przerzucić cztery foteliki z vana żony do swojego. A że przy okazji był inżynierem to wziął zeszyt, ołówek i poczłapał w kapciach do garażu.

Zamysł był prosty- skoro na tylnej kanapie mogą komfortowo zmieścić się trzy dorosłe osoby, to czemu nie miałyby zmieścić się cztery niedorosłe, które są w końcu odrobine węższe.
Kevin pracował dla BSI (British Standarts Institution), najstarszej na świecie instytucji zajmującej się wymyślaniem norm, takich jak ISO więc miał trochę z górki- swoje pomysły z papieru mógł od razu przetestować w akcji.

I tu się zaczęły schody. I mówiąc schody, mam na myśli schody jakie Rocky Balboa musiał pokonać w słynnej scenie z filmu. Razy dziesięć.
Multimac był pierwszym fotelem korzystającym z nogi opierającej się na podłodze co okazało się dość problematyczne, zważywszy na to, że tor testowy dla fotelików w BSI nie miał podłogi. Pamiętajcie, są lata 90-te, tory do testowania wyglądały z grubsza jak wersalka waszej babci rozpędzana do żądanej prędkości przez zastęp psów Husky. Nie mając nic innego do roboty mister Macliver skonstruował również taką podłogę. I wszystko byłoby dobrze, fotel w normie się mieścił, jednak certyfikatu nie dostał... właśnie przez wzgląd na zmodyfikowanie warunków testu. Specyfikacja certyfikatu ECE R44-03 ma 83 strony ale żadna z nich nie wspomina nic o podłodze. Pat.

Ja bym już dawno odpuścił i nastawił budzik na piątą ale nasz dzielny inżynier miał dużo więcej zapału. Dwa lata negocjował, tłumaczył i pokazywał zalety tego rozwiązania. W końcu Parlament Europejski zgodził się, że w sumie pomysł jest całkiem w pytkę i skierował pana Maclivera do Szwecji, do VTI. Bo tam mieli podłogę i mogli z niej korzystać. Tadam.

Koniec problemów? A skąd. W miedzyczasie r44-03 została zastąpiona przez r44-04 (pozwalający na podłogę ^^) więc cała konstrukcja musiała zostać poddana pewnym modyfikacjom. W VTI z kolei spojrzeli na fotel i opadły im ręce. Pojedynczy fotelik to żaden problem- wsadzasz manekina odpowiedniego do zakresu wagowego i odpalasz test. Ale ustrojstwo wiozące czwórkę dzieci w wieku od 0 do 12 lat? Trzylatek, noworodek i dwa sześciolatki. Albo nie- dziewięciolatek, dwa noworodki i dwulatek. Albo....
Szwedzi zachodzili w głowę, jakich manekinów użyć, aby zgodnie z prawem zatwierdzić do ECE multifotel, w którym jest ponad 4000 kombinacji na usadzenie różnych manekinów.
W końcu doszli do rozwiązania- zarządzili jedenaście osobnych testów z jedenastoma różnymi konfiguracjami. Koszt? Każda próba to 1,500 funciaków za zniszczony fotel i kolejne 1000 za test. Wytrwały gość. Zajęło to tyle czasu, że w międzyczasie opracował lepszy model nogi do fotelika i system łatwej regulacji uprzęży.

Efekt? Multimac został ostatecznie zatwierdzony w 2008 roku- 13 lat modyfikacji, przepychania się w Unią i testowania. Podobno kosztowało to wszystko 750 000 funtów. Z racji szalejącego globalnego kryzysu żaden bank nie kwapił się do finansowania ryzykownego, ich zdaniem, przedsięwzięcia wprowadzenia Multimaca na rynek. Z tego powodu wszystko musiało zostać sfinansowane z środków własnych, więc pomysłodawcy odpalili kampanię na portalu crowdfundingowym. Crowdfunding, to takie miejsce gdzie bieda wynalazcy mogą prezentować swoje genialne pomysły i w zamian za obietnicę towaru lub innych korzyści zbierać fundusze, żeby potem zgarnąć wszystko i rozdysponować gdzieś pod palmami- na koks i drinki pite prosto z pępków prostytutek. Wszyscy byli w szoku, kiedy Multimac jednak zadebiutował, najwyraźniej czasami crowdfunding działa.




O CO TU CHODZI

Multimac to w zasadzie trzy lub cztery foteliki w jednym, w zależności od wersji. Każda z wersji ma też różne szerokości, pasujące do różnych samochodów. Do tego można dokupić siedzisko w stylu 0-13 czy dodatkowe zagłówki.
Koszt? 4-miejscowy Multimac to 1500 funtów (ok. 7500 PLN). W cholerę drogo, dopóki nie ogarniemy, że kupujemy coś w czym możemy wozić czwórkę dzieci od urodzenia do bierzmowania. Minimac czyli siedzisko do 13kg to wydatek rzędu 269 funciaków, zagłówki też kosztują ponad stówkę. Sumarycznie robi się kwota, za którą mógłbym kupić kawalerkę w centrum Sosnowca.
Instalacja tego ustrojstwa jest cokolwiek specyficzna. Wykorzystuje on jedynie dwa mocowania, do których przyczepione są zamki pasa bezpieczeństwa. Dokręcacie do nich specjalne pasy, pasy wkładacie w bloczek pod siedziskiem, dociągacie, wkładacie nogi i gotowe. Fakt, że trzeba dwóch osób aby wsadzić to do auta zostaje niniejszym łaskawie przeze mnie pominięty.
Ok, teraz dochodzimy do sedna sprawy- warto czy nie warto?



GIT



Za takim rozwiązaniem przemawia przede wszystkim ekonomia i wygoda. Jak za jedym zamachem walniesz sobie czworaczki to w sumie taniej wyjdzie kupić Multimaca niż wymienić Golfa na Zafirę. Świetną sprawą jest też to, że w 5pkt pasy można zapinać aż do samego końca użytkowania fotela przez dziecko- czegoś takiego raczej nigdy nie osiągniemy w zwykłych fotelikach, chyba że pracują nad jakimś superwytrzymałym-lekkim-tanim-jak-plastik-materiałem, ale nic o tym nie wiem. Fajne jest też to, że za kolejne 39 monet dokupić można dodatkową klamrę pasa, jakby jednak jakiś dorosły miał ochotę przejechać sie na Multimacu.

KIT

W sumie nie przekonuje mnie to co najistotniejsze- bezpieczeństwo. Fotelik jest homologowany zgodnie z normą ECE R44-04, dzięki temu wiemy że nic nie wiemy. Brak jakichś solidniejszych testów, brak możliwości wożenia tyłem dłużej niż do 13kg i trochę słaba ochrona boczna, która zmusza mnie do zastanowienia się, jak się czują śledzie kiedy potrząsam puszką. A ja śledzie bardzo lubię.



Niniejszym pozdrawiam Was ze skutej smogiem Łodzi. Dajcie znać, jeśli Proste po raz kolejny dopisze tu coś o księciu oceanów.

Kapitan

PS: Wszystkie zdjęcia legalnie ukradłem ze strony multimac.co.uk. Przepraszam.

czwartek, 5 stycznia 2017

Trzymajcie się ramy, coś tam, coś tam.

 "To takie coś wystające tu, to co to jest proszę pana?"



Gdybym pokusił się o przeprowadzenie ankiety wśród klientów to prawdopodobnie wygrałaby opcja, że podstawka pod nóżki. Albo kierownica dla dziecka.
Tymczasem na zdjęciu widnieje część fotelika zwana z angielska anti-rebound bar, co w mowie ojczystej daje nam ramę antyrotacyjną. I nie, nie służy ona do blokowania dziecku możliwości wiercenia się w foteliku, chociaż taką opcją też bym nie pogardził.

Żebyście zrozumieli do czego to ustrojstwo służy, musicie wiedzieć jak działają wypadki.
Pewien barowy fizyk nauczył mnie kiedyś, kiedy próbowałem zagadać do jego laski, że każda akcja powoduje reakcję. Wbił mi ten fakt tak mocno do głowy, że jeszcze przez trzy dni widziałem nieostro. Zgodnie z tą zasadą piłka rzucona o ścianę odbije się od niej i pofrunie w kierunku dokładnie odwrotnym, z pewnym ułamkiem prędkości początkowej zależącym od jej sprężystości. Gdyby to nie działało, mielibyśmy same flaki biedronówek na szkolnych boiskach, gdzie popularna niegdyś była gra w Króla (tak się nazywała, jak jakiś dorosły podsłuchiwał, jak byliśmy sami to się nazywała inaczej ale też na cztery litery).

To samo obowiązuje w sytuacji, kiedy dochodzi do kolizji. Weźmy czołówkę. Jedziecie autem, nagle z krzaków wyskakuje na was słup wysokiego napięcia i ŁUPS! walicie w niego aż miło. Poduszki powietrzne błyskawicznie napełniają się powietrzem, bo wasze głowy właśnie z dużą prędkością zbliżają się do deski rozdzielczej.
Potem zaś, wszystko próbuje wrócić do stanu pierwotnego. Lecicie w tył. Po to właśnie fotele samochodowe są wyposażone w zagłówek, niektóre nawet składają się do tyłu, żebyście nie uszkodzili sobie kręgosłupa na odcinku szyjnym. Tak samo to działa przy uderzeniu w kuper.

No dobra, to teraz jak się to ma do fotelików. Sprawa jest bardzo istotna z punktu widzenia RWFa. Już dawno temu producenci (no może wszyscy poza joiem) doszli do wniosku, że jak nic nie wymyślą, to będzie tak:


albo tak:

Z tym problemem poradzono sobie na różne sposoby: w foteliku 0-13 podczas jazdy trzeba rozłożyć rączkę do pozycji określonej w instrukcji (niespodzianka, rączka służy nie tylko do przenoszenia). W fotelach z grup do 18kg i do 25kg stosowane są pasy kotwiczące do przedniego fotela, które trzymają skorupę w miejscu:




Lub właśnie ramy antyrotacyjne, które powinny porządnie zapierać się o oparcie kanapy:




I tu dochodzimy do sedna. Nie zawsze jest różowo. W takim bisejfie ramę można regulować i dopasować do oparcia ale to rzadko spotykane rozwiązanie.

Popularne są ostatnio fotele obrotowe i to na ich przykładzie pokażę wam, czemu przy przymiarce t
ego typu foteli trzeba zwrócić baczną uwagę na ramę.
Weźmy takiego Recaro zero.1- fotel bardzo fajny, niczego mu nie brakuje. Kiepska regulacja nachylenia, obraca się gładko, pod warunkiem że dziecko nie ma nóg, wielkościowo też klasa ale tylko dopóki karmicie dziecko wodorostami. (zresztą tyczy się to większości 0-18) Jakby zalet było mało często dochodzi jeszcze rama antyrotacyjna, która nie zawsze opiera się porządnie na oparciu kanapy.

Tak powinno być:



A tak nie powinno być, bo wtedy otrzymujemy Recaro zero.zero:



Zobaczcie co się dzieje, jak rama nie oprze się na kanapie (oglądajcie głośno i do końca):



Albo tak jak w starej, dobrej sirone (mówiąc starą dobrą, mam na myśli starego dobrego kumpla, który ciągle przychodzi zachlany, żeby pożyczyć hajs), którą przetestowano w myśl zasady "żaden fotelik nie pasuje do każdego auta ale wszystkie pasują do Astry III"



Jaki z tego morał moi drodzy? Nie kupujcie fotela w ciemno, szukajcie sprzedawcy który umie fotele.


To pisałem ja. Kapitan z Łodzi, Królewicz Oceanów, Fan Śledzi i Widzewa. Albo ŁKSu. Zależy gdzie biją.