Po raz trzeci w tym tygodniu mógłbym zacząć post od: ja wiedziałem, że tak będzie. Po raz trzeci nie zacznę. Miałem zrobić przegląd wyników ADAC ale nie widzę sensu. Każdy, kto potrafi liczyć do pięciu może sprawdzić ile gwiazdek dostał dany fotel. Nie uważam też za stosowne pisanie laurek z serii chicco dorównało romerowi, dopóki oeamtc nie opublikuje pełnej analizy testów. Z resztą rękę daję sobie odciąć, że nigdy nie dorówna.
Mniejsza z tym. Pomimo moich ostatnich postów obnażających słabość słynnych gwiazdek wypadałoby jednak stanąć nieco w obronie ADAC. Dla przypomnienia i na szybko to co jest złe: po pierwsze porywają się z motyką na księżyc testując fotele montowane tyłem do kierunku jazdy. Serwują oceny równoznaczne z tym, że bezpieczniej byłoby dawać dziecku do zabawy odbezpieczony granat lub zapisać je do bożej posługi w funkcji ministranta. Po drugie, pozostając przy nomenklaturze kościelnej, wychwalają pod niebiosa fotele z półką, sugerując rodzicom zejście Mesjasza otoczonego pięciogwiazdkową aureolą. Jak wcześniej pisałem, w obu przypadkach są w grubym jak Jabba błędzie. Nieważne.
Mimo wszystko te testy mają sens. Z zastrzeżeniem, że interesują nas foteliki w grupie 0-13, 15-36 lub montowane przodem z własnymi pasami w grupie 9-18. Sama homologacja do testów ADAC ma się tak jak streszczenie do książki. Niby pointę poznamy, ale co z tego skoro nie będziemy mieli pojęcia czy autor ma jaja i potrafi z trzech słów sklecić dobre zdanie. Test homologacyjny mówi nam czy dana rzecz jest fotelikiem, ale nie mówi nam czy podczas wypadku nie zaserwujemy dziecku doznań podobnych do odczuć kamiennej kuli wystrzelonej przez katapultę.
Kupując fotelik, który nie miał bądź oblał egzamin urządzony przez ADAC sporo ryzykujemy. Fotelik może złamać się w pół podczas włączenia kierunkowskazu, hamowanie przed światłami niesie ryzyko zrobienia mielonki z wnętrzności waszej perełki, a stuknięcie słupka na parkingu z dużym prawdopodobieństwem będzie skutkować wykręceniem numeru 112 w trybie pilnym. Myślicie, że żartuję? Otóż nie. Tanie foteliki są projektowane przez wiecznie głodnych gości ze skośnymi oczyma. Może i wczuwają się w swoją robotę, bo wizja utraty miski ryżu i lania sprawionego przez nadzorującego ich kapo z bambusem w ręku bezsprzecznie sugerują skupienie podczas pracy, to jednak żeby stworzyć dobry fotel nie wystarczy ołówek i kartka papieru. Potrzebne jest jakiekolwiek zaplecze technologiczne, laboratorium i coś co pozwoli przeprowadzać testy zderzeniowe. Jednak w kraju, w którym na rower można wyrwać najlepszą laskę we wsi a samochód to dobro, które ktoś kiedyś widział, wymienione przeze mnie warunki są nieosiągalne. Z tej przyczyny zrobienie dobrego fotela za grosze graniczy z cudem.
Fotel (w dalszym ciągu mówię o tronach z pominięciem RWF i poduszkowców), który przeszedł testy ADAC z wynikiem co najmniej 3* daje wam niemal pewność, że nie rozpadnie się na milion kawałków w momencie, w którym potrącicie karton. Piszę "niemal pewność" bo mimo wszystko ADAC nie daje wam żadnych gwarancji. Gdyby dawał, to poszedłby z torbami w momencie wypuszczenia na rynek pierwszej generacji fotelików z półką. Symulacje zderzeń proponowane przez ADAC są bliższe rzeczywistości, a dopóki władni tego świata będą gramotni tak jak do tej pory i w dalszym ciągu będą zachowywać się jak kurtyzana, rozdając każdemu kto się do nich zgłosi ze swoim wynalazkiem pomarańczową naklejkę ECE, dopóty będziemy skazani właśnie na sławetne gwiazdki.
Mimo wszystko te testy mają sens. Z zastrzeżeniem, że interesują nas foteliki w grupie 0-13, 15-36 lub montowane przodem z własnymi pasami w grupie 9-18. Sama homologacja do testów ADAC ma się tak jak streszczenie do książki. Niby pointę poznamy, ale co z tego skoro nie będziemy mieli pojęcia czy autor ma jaja i potrafi z trzech słów sklecić dobre zdanie. Test homologacyjny mówi nam czy dana rzecz jest fotelikiem, ale nie mówi nam czy podczas wypadku nie zaserwujemy dziecku doznań podobnych do odczuć kamiennej kuli wystrzelonej przez katapultę.
Kupując fotelik, który nie miał bądź oblał egzamin urządzony przez ADAC sporo ryzykujemy. Fotelik może złamać się w pół podczas włączenia kierunkowskazu, hamowanie przed światłami niesie ryzyko zrobienia mielonki z wnętrzności waszej perełki, a stuknięcie słupka na parkingu z dużym prawdopodobieństwem będzie skutkować wykręceniem numeru 112 w trybie pilnym. Myślicie, że żartuję? Otóż nie. Tanie foteliki są projektowane przez wiecznie głodnych gości ze skośnymi oczyma. Może i wczuwają się w swoją robotę, bo wizja utraty miski ryżu i lania sprawionego przez nadzorującego ich kapo z bambusem w ręku bezsprzecznie sugerują skupienie podczas pracy, to jednak żeby stworzyć dobry fotel nie wystarczy ołówek i kartka papieru. Potrzebne jest jakiekolwiek zaplecze technologiczne, laboratorium i coś co pozwoli przeprowadzać testy zderzeniowe. Jednak w kraju, w którym na rower można wyrwać najlepszą laskę we wsi a samochód to dobro, które ktoś kiedyś widział, wymienione przeze mnie warunki są nieosiągalne. Z tej przyczyny zrobienie dobrego fotela za grosze graniczy z cudem.
Fotel (w dalszym ciągu mówię o tronach z pominięciem RWF i poduszkowców), który przeszedł testy ADAC z wynikiem co najmniej 3* daje wam niemal pewność, że nie rozpadnie się na milion kawałków w momencie, w którym potrącicie karton. Piszę "niemal pewność" bo mimo wszystko ADAC nie daje wam żadnych gwarancji. Gdyby dawał, to poszedłby z torbami w momencie wypuszczenia na rynek pierwszej generacji fotelików z półką. Symulacje zderzeń proponowane przez ADAC są bliższe rzeczywistości, a dopóki władni tego świata będą gramotni tak jak do tej pory i w dalszym ciągu będą zachowywać się jak kurtyzana, rozdając każdemu kto się do nich zgłosi ze swoim wynalazkiem pomarańczową naklejkę ECE, dopóty będziemy skazani właśnie na sławetne gwiazdki.