Szkoda kasy. Mamy piękną sieć autostrad, od Rzeszowa po Świnoujście z odbiciem na Suwałki. Gdzie nie spojrzeć nasz piękny kraj poprzecinany jest wstęgami asfaltu, płaskimi jak stół i prostymi jak drut pędzącymi beztrosko po horyzont. Każdą większą wioseczkę oplata bezpieczna obwodnica, fantastycznie oznakowana z królującymi bezkolizyjnymi skrzyżowaniami. Po tych cudownych, superbezpiecznych drogach pomykają superbezpieczne samochody. Każdy jeden kupiony w salonie i serwisowany w ASO. Jeśli wymiana części to tylko na oryginalne, zamienniki się nie przyjęły, a szroty robią bokami. Zdarzają się również dyliżanse importowane od naszych sąsiadów, na szczęście wszystkie w 100% sprawne i bezwypadkowe. Poprawki blacharsko - lakiernicze dotyczą jedynie lekkiej ryski na błotniku, powstałej przy nieuważnym parkowaniu. Gdyby nie daj Boże auto miało jakąś poważniejszą wadę, od razu została by ona wychwycona w czasie obowiązkowego i bardzo dokładnego przeglądu technicznego. Nie ma wszak możliwości, żeby przegląd taki przeprowadził szwagier w klapkach i stosowną pieczątkę przybił. Ciesząca się dużym powodzeniem akcja o szumnej nazwie "Tiry na tory" odniosła niewątpliwy sukces. W jej wyniku jedyne auta przekraczające wagę 3,5 tony na naszych drogach będących obiektem westchnień całej Europy, to wyjeżdżające stadami pługosolarki przy pierwszym lepszym przymrozku. Od wielkiego dzwonu można spotkać uśmiechniętego Romana z wąsem, przewożącego towary pierwszej potrzeby w ślicznej scanii, której stan techniczny i świeżość ogumienia wprowadzi w zachwyt niejednego perfekcjonistę. Jeździmy tak sobie z punktu A do punktu B, wolno i spokojnie, tak jak wolno płynie czas, nikomu nigdzie się nie śpieszy a furia drogowa to niepoważny wymysł zgniłego zachodu. Wszelakie ograniczenia prędkości bezwzględnie są respektowane, a cb radia służą jedynie do pożyczenia szerokości innym użytkownikom dróg. Jeździmy wszyscy i zawsze bez stresu, wypoczęci i wyspani, kraj nasz znany jest z powszechnej abstynencji więc pijanych kierowców u nas nie uświadczysz. Jeśli dwóch kolegów z wojska zasiedzi się dłużej przy szklance szlachetnego trunku, to do złapania za kółko obowiązkowo odczekuje 24 godziny co by na kacu nie jechać, umysł mieć świeży a ciało w pełni sprawne. Gdy już trafi się czarna owca, co po kielichu mechaniczne konie ujeżdża natychmiast jest wychwytywana przez sprawną policję a dzięki pewnie działającemu sądownictwu i egzekwowaniu prawa pewność mamy, że drugi raz błędu tego nie popełni. Z resztą, społeczny ostracyzm i wytykanie palcami spowoduje ogromne poczucie winy połączone z towarzyskim wykluczeniem takiego delikwenta. Problem narkotyków - ten nie istnieje. Narkotyki są nielegalne i nie ma możliwości, żeby manago z korpo po kresce białego proszku wskoczył w służbową skodę i popędził na spotkanie. Młodzież po trawce? Ależ skąd! Jak pokazują policyjne statystki w zeszłym roku złapano dwóch takich kierowców, z czego 50% z nich było psem znanej artystki. Nasza policja jest tak pewna abstynencji w tym temacie, że 10 narkotestów, które zakupiono po wejściu do unii w dalszym ciągu zalega w magazynie komendy stołecznej. Po co więc foteliki, po co crash testy? Przecież mamy bezpieczne drogi, świetne auta i wspaniałych kierowców.
Tylko czemu już nas nie ruszają czarne weekendy, w czasie których na drodze ginie 50 osób?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz